Gujana 2018- Tere fere kuku, złap mnie. piraruku!
w przygotowaniu
Kiedy w majową Polskę uderzyły fale saharyjskiego powietrza nie wytrzymaliśmy. Trzeba było się schłodzić. Szybko, łatwo, w doborowym, kameralnym gronie i oczywiście na rybach. Islandia do takich rzeczy nadaje się idealnie. Tymbardziej, że otwarcie sezonu miała grube.
Nim paprocie na dobre zapuściły swe korzenie w mojej duszy, mech obrósł kręgosłup a sanflies’y wyssały ostatnią kroplę krwi by w żyłach popłynęła już tylko jakaś szmaragdowa woda tętniąca tęczakami albo humus pełen czarno-czerwonych kropek zaginęliśmy jeszcze w lasach Wybrzeża Zachodniego Wyspy Południowej.
Z reguły wędkując jesteśmy panami sytuacji. Oczywiście ryby mogą brać bądź nie, pogoda może płatać figla ale poza tym to my „rządzimy”. Jest jednak miejsce gdzie ryby mają bardziej wyrównane szanse. Od początku holu mogą nam dać wycisk nie mniejszy od tego jaki fundujemy im.
Spakować plecak i ruszyć wzdłuż rzeki. Oddać się jej humorom i rytmom. Chłodzić w krysztale wody i opalać na brzegu. Usypiany jej szumem śnić i wdychać zapachy ziół przez nią podlewanych. Pić klęcząc z wędką w dłoni i karmić się tym co podaruje. Detoks.
Oni przyjeżdżają do nas to ja pojadę do nich- pomyślałem i zaraz jeszcze- jak tylko przekazać to żonie. Wkrótce nadarzyła się okazja. – Musimy kupić nowy dywan do dziecięcego pokoju – oznajmiła głosem nie znoszącym sprzeciwu. – O, to może przywiozę z Iranu.
Himalaje – biodra i żebra pięknej bogini rysujące się pod śnieżną pościelą lodowców. Nad nimi gwiazdy – zgrabne tancerki wdzięcznie pląsające na ciemnym parkiecie nieba. Chwile tam tak urokliwe i grzejące męskie serca rządne prawdziwych przygód. To wszystko One.
Nasza wyprawa ruszyła śladami Dersu wśród wspaniałej i bujnej przyrody Rosji. Poznając ludzi a wśród nich ostatnich przedstawicieli Tunguzów przemierzyliśmy królestwo tygrysa syberyjskiego, aby dalej na obrzeżach tajgi ussuryjskiej zmierzyć się z carem tamtejszych wód, tajmieniem morskim – czewicą.