Wiernym towarzyszem kolejnej wędkarskiej wyprawy do krajów dawnej Jugosławii jest moja żona Bożena, z którą już wcześniej dwukrotnie odwiedziłem Słowenię oraz Bośnię. Wcześniej poszukiwaliśmy endemicznych pstrągów- marmurkowego na uroczej górskiej rzece Idrijca (dopływ rzeki Soca) oraz miękkogębnego na rzece Buna (dopływ rzeki Neretwa).
Głównym celem naszej wyprawy jest rzeka Unac w miejscowości Martin Brod (Bośnia i Hercegowina) oraz jej malownicze okolice. Przed nami długa, ale i urozmaicona trasa wiodąca przez Słowację, Węgry i Chorwację, którą pokonujemy samochodem osobowym. Po drodze odwiedzamy Park Narodowy Jeziora Plitvickie położony w środkowej części kraju ok. 140 kilometrów od Zagrzebia niedaleko wschodniej granicy z Bośnią i Hercegowiną.
Jego największą atrakcją jest 16 jezior krasowych połączonych ze sobą licznymi wodospadami.
Park można zwiedzać kilkunastu różnymi trasami, na których są odcinki do pokonania pieszo, niewielkimi statkami pasażerskimi oraz pociągami drogowymi.
Spośród tych kilkunastu tras turysta może wybrać taką, która stopniem trudności odpowiada jego indywidualnym możliwościom.
Są one w tym celu odpowiednio przygotowane i oznakowane. Najkrótsze z nich zajmują do 2 godzin, najdłuższe – do 8 godzin wędrówki.
Zwiedzanie Parku jest odpłatne. Wszystkie trasy są doskonale oznakowane i zapewniam, że nie potrzeba przewodnika, aby swobodnie poruszać się po trasach Parku.
Po opuszczeniu Parku i krótkim odpoczynku pełni niezapomnianych wrażeń wyruszamy dalej w kierunku Bośni i Hercegowiny do miasta Bihac położonego nad rzeką Una.
Una w okolicach Bihaca
O trudach podróży można chwilowo zapomnieć w przeuroczej restauracji nad rzeką w Bihacu
Z Bihaca dalej kierujemy się na Sarajewo. Po minięciu miasteczka Ripac w miejscowości Dubowsko skręcamy w lewo kierując się na Orasac i Kulen Vakuf do celu naszej wyprawy Martin Brod.
Poruszając się po drogach Bośni wszędzie jeszcze widać ślady wojny domowej.
Bośnia powoli, ale coraz skuteczniej odbudowuje kraj ze zniszczeń wojennych, ale liczne świadectwa bratobójczej wojny (cmentarze, zburzone domy, spalone i zburzone kościoły, cerkwie czy meczety) można będzie spotkać wzdłuż wszystkich dróg, którymi się poruszaliśmy.
Do miejscowości Kulen Vakuf droga jest bardzo dobra o nawierzchni asfaltowej, później przez najbliższe około 8 km jedziemy drogą szutrową wzdłuż rzeki Una.
Po przejechaniu ok. 2 km spotykamy pierwszych bośniackich wędkarzy muchowych, którzy zamierzają łowić metodą tzw. długiej nimfy. Droga żwirowa kończy się praktycznie przy załamanym moście na rzece Una, gdzie krzyżuje się z drogą biegnącą do Chorwacji.
Poniżej mostu łowi dwóch kolejnych wędkarzy muchowych.
Po tych kilkunastu minutach obserwacji wędkujących Bośniaków z jeszcze większym zainteresowaniem i podnieceniem oczekiwałem widoku rzeki Unac i jej zasobów. Za mostem na rzece Unac mijamy po lewej stronie monastyr z XV wieku i na najbliższym zakręcie skręcamy w prawo w stronę pensjonatu „Una-c” . Właściciel pensjonatu deklaruje pomoc w zakupie u gospodarza łowiska Duszana licencji wędkarskiej. Decyduję się na zakup trzydniowej licencji za 88 € (1 dzień 34 €)
Łowienie ryb postanawiam odłożyć do godzin popołudniowych.
W pierwszej kolejności chcemy zwiedzić najbliższą okolicę i ruszamy na wodospady rzeki Una, które znajdują się w odległości do 5 minut drogi pieszo od naszego pensjonatu.
Praktycznie tuż przy pensjonacie, przy drodze prowadzącej w kierunku wodospadów rzeki Una, natrafiamy na jaskinię i możemy podziwiać zjawiska krasowe.
W najbliższej okolicy znajduje się wiele jaskiń i na pewno może to być raj nie tylko dla wędkarzy ale i speleologów. Pomimo wielu wrażeń jakie mieliśmy jeszcze w pamięci po wizycie w Parku Narodowym Jeziora Plitvickie, widok wodospadów rzeki Una urzeka nas swoim pięknem.
Na początek próbuję szczęścia powyżej mostu w okolicach pierwszego tunelu.
Rzeka, pomimo swojego uroku, wydała się być martwa, a kolejne rzuty chruścikiem lub streamerami nie przynosiły pożądanych efektów.
Czułem zniecierpliwienie, było mi gorąco (temperatura dochodzi do 300C) pomimo zimnej, wręcz lodowatej wody, w której stałem.
Nagle powyżej mnie, na płani, zauważyłem żerującego pstrąga. Bardzo ostrożnie przesuwam się wzdłuż skał kanionu w górę, aby oddać skuteczny rzut.
W drugiej próbie chruścik „wylądował” w okolicach żerującego pstrąga i po kilu sekundach widziałem jego atak, pewne zacięcie, krótki hol i pierwszy tęczak ląduje w moim podbieraku.
Nie jest duży, ma może 35-37 cm, dostaje buziaka i wraca do wody. Dalsze rzuty nie przynoszą efektów więc po kilku kolejnych próbach ruszam w dół rzeki, która zmienia swój przebieg i ze spokojnych głębokich płani przechodzi w głębokie wlewy i rynny.
Zamieniam przynęty, streamery zastąpuję ciężkimi nimfami i staram się obłowić wszystkie ciekawe miejsca wśród głazów. Jednak i tutaj mój plam zawodzi, a nimfy wydają się za lekkie. Postanawiam zmienić miejsce i spróbować szczęścia w okolicach mostu. Duszan z mostu pokazał mi ciekawe miejsce i zachęcił mnie do wędkowania poniżej wystających z rzeki pali.
Zaczynam od nimf i praktycznie nie mam pustego rzutu. Moją zdobyczą są nieduże pstrągi tęczowe, których było tam mnóstwo. Zaciekle atakowały moje nimfy i po godzinie mogłem pochwalić się złapaniem około 70 ryb, ale największa nie przekroczyła 35 cm.
Już późne popołudnie. Pstrągi zaczęły wyraźnie intensywniej żerować na rojących się owadach. Zmieniam metodę i miejsce, posuwam się w dół rzeki. Łowię na suchą muchę.
Metoda się sprawdza i po „skłuciu” kilkudziesięciu mniejszych ryb kładę muchę w miejsce, w którym widziałem dużego żerującego pstrąga. W duchu modliłem się o 50 cm swobodnego spływu muchy bez brania „młodzieży” i moje modły zostają wysłuchane. Chruścik napłynął na domniemane stanowisko pstrąga i po chwili… jest wyjście, zaciąłem. Jakże inne uczucie, inne emocje.
Wiem, że mam dużą rybę, która również zna swoją siłę i walczy o życie. Po wspaniałej walce ryba ląduje w podbieraku.
Pierwszy miarowy pstrąg tęczowy z rzeki Unac, ryba mierzy 47 cm.
Delikatnie odhaczam rybę – tradycyjny buziak… i tęczak odzyskuje wolność. Zatrzymuję się nad ciekawą i obiecującą rynną. Powyżej miejsce, w którym niedawno złowiłem swojego pierwszego „wymiarka” zajął jeden z Włochów. Zaczynamy łowić, On na suchą muchę, a ja wracam do nimf. Historia zaczyna się powtarzać, praktycznie każdy rzut kończy się rybą (łowię na dwie złotogłówki wolframowe z różnym „przybraniem” wiązane na haczykach nr 12 i 14).
Po ok. 45 minutach mam potężne uderzenie. Czuję, że ryba jest bardzo duża i chyba znacznie przekracza 50 cm. Po chwili mam okazję ją zobaczyć w całej okazałości. Tęczak wykonał wyskok – oceniam go na ok. 60 cm, jest dobrze zapięty na górną nimfę. Hol ryby obserwuje Włoch, który mi głośno kibicuje. Pstrąg wykonuje kolejne wyskoki i rozpoczyna ucieczkę w dół rzeki w kierunku ostrego przelewu. Staram się go powstrzymać i dokręcam hamulec, kolejny wyskok, tęczak spada na przełamanie i słyszę charakterystyczny dźwięk pękającej „16-tki”. Cóż bywa i tak, koniec emocji, jeszcze tylko pozostaje mi powstrzymanie drżenia rąk i bicia serca. Czas zakończyć rekonesans. Wieczorem w pensjonacie dowiedziałem się od Włocha, że ten duży pstrąg, którego podziwiałem ze skalnej półki kanionu został złapany. Złowił go Bośniak na streamera, tęczak mierzył 75 cm!
Rano już o ok. 600 jako pierwszy byłem w wodzie. Zająłem wcześniej upatrzone miejsce poniżej wlewu.
Zaczynam biczowanie wody steamerami. Brania są zdecydowanie rzadsze, ale za to sztuki większe. W ciągu godziny łowię kilkanaście ryb powyżej 35 cm, w tym dwa czterdziestaki. Niestety po wyholowaniu ostatniego czterdziestka w kolejnym rzucie tracę białego, lekko dociążonego dużego puchowczyka. Kolejne zmiany much nie przynoszą pożądanych efektów. Poniżej mnie ok. 50 m zobaczyłem żerowanie potężnego pstrąga. Szybka decyzja, zmiana sznura i metody. Zakładam dużego chruścika i zaczynam powoli schodzić, a właściwie bardzo ostrożnie zsuwać się w dół, od czasu do czasu kładąc „chrusta” na wodę i bacznie obserwując miejsce pod gałęziami, gdzie zażerował tęczak. Dojście do miejsca, z którego mogę wykonać poprawny rzut zajmuje mi trochę czasu. Po drodze łowię kilka pstrążków, ale ilość rzutów ograniczam do minimum choć z wczorajszych doświadczeń wiem, że hole małych ryb nie stanowią przeszkody w złowieniu dużej ryby, liczy się tylko dokładny precyzyjny rzut. Zachęcam tęczaka do żerowania urządzając mu nad głową istną rójkę. Jestem zadowolony, że w pobliżu nie ma małych pstrągów i mogę skoncentrować się tylko nad tym jednym, jedynym rzutem. Nie pozwalam spływać muszce zbyt daleko od stanowiska pstrąga i błyskawicznie ponawiam rzut. Po kolejnej próbie „chrust” wylądował idealnie i powoli napływa na pstrąga. W polarach obserwuję dużą rybę, która powoli, majestatycznie podpływa pod powierzchnię, wstrzymuję oddech i widzę potężny pysk pstrąga, który zasysa moją muchę. Mija chwila, która dla mnie jest wiecznością, zacinam. Jest, czuję silny opór, ryba wspaniale walczy. Oboje wykorzystujemy sobie znane sztuczki, aby przechytrzyć przeciwnika, są wyskoki, odjazdy, przymurowania. Kij (G-loomis GLX nr 6 – 10’) i hamulec w kołowrotku spisują się świetnie, a ja sukcesywnie zbliżam się do tęczaka. Po kilku minutach walki podejmuję pierwszą próbę podebrania ryby, która kończy się niepowodzeniem i pstrąg „odjeżdża” wyciągając ok. 20 m linki. Znowu zaczynam hol i ponawiam próbę, tym razem od ogona i w końcu pstrąg ląduje w podbieraku. Jestem zmęczony, ale szczęśliwy. Ryba jest śliczna, choć wygryziony ogon świadczy o jego pochodzeniu. Złapałem pierwszego sześćdziesiątka.
Teraz tradycyjny buziak i tęczak odzyskuje wolność, a ja siły. Na moście odbieram gratulacje od Duszan i razem przez kilkanaście minut obserwujemy łowiących wędkarzy. Łowią bardzo dobrze i co najważniejsze bardzo skutecznie. Obaj wybrali dociążone streamery i obławiali sukcesywnie każdą rynienkę poniżej zrzutu wody z hodowli pstrągów. W ciągu tych kilkunastu minut Bośniacy złowili powyżej 10 pstrągów około 40 – 45 cm.
Następnego dnia ponawiam próby łowienia powyżej mostu, ale nieco wyżej, w kanionie. Rano ruszam w górę rzeki. Doszedłem do interesującego miejsca, zakładam ciężkie nimfy i zaczynam łowić. Kolejne wymiany nimf nie przynoszą oczekiwanych rezultatów i gdy już mam rezygnować i przenieść się w inne miejsce zauważam zatrzymanie linki, zacinam automatycznie i jest – czuję, ten wspaniały pulsujący ciężar zahaczonej ryby. Po atakach pstrąga wiem, że nie jest to mała sztuka i raczej należy liczyć się ze złowieniem kolejnego „wymiarka”. Po kilku „odjazdach” rybę ląduję na kamienie.
Piękny pięćdziesiątak po odhaczeniu szybko odpływa w głębiny rzeki, a ja po jeszcze kilkunastu bezskutecznych próbach wracam w okolice mostu.
W trakcie poobiedniej pogawędki z gospodarzem pensjonatu rozmawiamy o legendarnych lipieniach żyjących w rzece Unac. Dowiaduję się, że duże lipinie można złowić tylko w kanionie ok. 2-4 km powyżej mostu. Gospodarz ostrzegł mnie, abym zachował szczególną ostrożność, gdyż rzeka powyżej mostu i sam kanion kryje wiele niespodzianek i wędrówka oraz samotne łowienie w tamtym rejonie nie należą do bezpiecznych.
Mając w pamięci uwagi i ostrzeżenia naszego gospodarza ruszam w górę rzeki. Droga w górę rzeki jest trudna, ale warto się trochę pomęczyć. Widok kanionu i rzeki wzbudza mój zachwyt, w dole płynie piękna, dzika rzeka, a wapienne skały kanionu „sięgają nieba” – istny „raj” dla oczu.
Po przejściu około 2 km natrafiam na pierwszą jaskinię, a w dole wypatrzyłem pierwsze pojedyncze lipienie. Były naprawdę duże, wg mojej oceny mogły mieć ok. 60-70 cm, ale są to pojedyncze sztuki.
Pośród tych lipieni można było zauważyć również pstrągi, w tym potokowe.
Ruszam dalej, a widok pływających lipieni jest coraz częstszy, jednak złowienie ich graniczyłoby z cudem, gdyż lipienie zajmowały stanowiska praktycznie nieosiągalne dla wędkarza. Zejście z górskiej ścieżki do rzeki też nie należało do łatwych i na odcinku ok. 4 km trafiłem tylko na 2 lub 3 takie możliwości.
Po przejściu ok. 4 km dalsza wędrówka wzdłuż kanionu stawała się praktycznie niemożliwa. Zawracam i szukam możliwego zejścia do rzeki. Wybieram interesujące miejsce, gdzie powyżej widziałem dwa potężne lipienie. Jednak próba dojścia do tego interesującego miejsca tak z jednej jak i z drugiej strony rzeki okazała się ponad moje siły i możliwości. Zrezygnowany, ale pod wielkim wrażeniem i urokiem kanionu wracam na miejscówki poniżej mostu. W ciągu ok. 1,5 godziny intensywnego wędkowania łowię ponad 100-tkę tęczaków, w tym trzy kolejne pięćdziesiątaki oraz „zaliczam” 8 dubletów, w tym jeden przekraczający 65 cm (31 i 36 cm).
Po trzech dniach „wypasu” w Martin Brod pora wracać do domu. Na drogę powrotną wybieramy nieco dłuższą trasę przebiegającą doliną rzeki Una. Dodatkowe kilometry wynagradzają nam niezapomniane widoki wspaniałej doliny i pięknej czystej rzeki, która fragmentami ma charakter wody górskiej, a momentami nizinnej oraz uroczych wsi, miasteczek i miast. Naprawdę warto było wybrać tę trasę, mimo, że na odcinku przebiegającym przez Bośnie i Hercegowinę, ślady wojny domowej „kaleczyły” przepiękne widoki, a przed swobodnym wejściem do lasów ostrzegały informacje o znajdujących się minach.
autor tekstu: Janusz Przetacznik
autorzy zdjęć: Bożena i Janusz Przetacznik