Tym razem ruszyliśmy opętani wizją misterium, jakim jest wędrówka łososi pacyficznych w górę rzek na tarło. Możliwość napotkania wielkich grizzli dodatkowo nas dopingowała a skończyło się niemal walką o przetrwanie – w sercu kamczackiego matecznika niedźwiedzi nad rzeką Opalą.
Ostatni lot przed wielką przygodą zaraz się zacznie. Moskwa-Petropawlovsk Kamczacki.
Nad Zatoką Awaczyńską, której wody z kamiennymi Trzema Braćmi, strzegą atomowe łodzie podwodne
Dojrzewające zboże w cieniu ośnieżonej sopki wulkanu Kluczewskaja. Kamczacka wegetacja jest szalona- w jednym czasie dojrzewają zboża, arbuzy, winogrona, truskawki i… nadzieje wędkarzy. W końcu jesteśmy:)
Dobre 6×6 i wiertuszka niepotrzebna! Taki Ural pali tylko niecałe 60 litrów na 100km!:)
Pierwsze mijane rzeki hipnotyzowały, kazały się wpatrywać w swą toń na postojach – niestety… bez ryb. Zbyt blisko cywilizacji:(
Jeszcze kilka miesięcy wcześniej śniegu było tu 7m!!!
Z każdym wulkanem jesteśmy coraz bliżej rzeki
Nikt z nas nie potrafił się oprzeć plenerom, migawki się grzały
Podchody w wulkanicznym krajobrazie czasem były iście indiańskie
Niebo błękitne nad nami, kosodrzewina wokół i wiatr, ciepły wiatr rozpoczynającej się przygody w naszych włosach
Niektóre kaldery wciąż oddychają gazami z wnętrza ziemi
Przestrzenie oszałamiały ogromem – i pomyśleć,że to wszystko to przysypana popiołami wieczna zmarzlina!
Zmarzlina, która nakłoniła nas też, by zajrzeć do lodowych jaskiń
Kontrasty były niesłychane!
I w końcu nad ciepłymi źródłami w górnym biegu Opali
Przez zimę, gdy wokół pełno śniegu, tu podobnie jak w Dolinie Gejzerów szaleje zieleń i latają motyle
Przed pierwszą nocą nad Opalą patrzyłem na pierwszego niedźwiedzia grizzli – zaalarmowany krzykami Jasia i Arturem ciągnącym w biegu rozwinięty sznur z muchą ruszyłem wraz z Mariuszem w stronę zwierza. Para z nozdrzy i uniesiony łeb węszącego zwierzęcia każą sercu klękać!
Była to niedźwiedzica z dwoma młodymi
Z samego rana niedźwiedzia rodzina odwiedziła nasz obóz
W końcu ruszyliśmy. Czekało nas 11 dni spływu przez samo serce niedźwiedziej krainy.
Krwistoczerwone nerki były dobrze widoczne w wodzie, więc łatwo było je zlokalizować. Niestety były diabelnie trudne do złowienia.
Na szczęście byli specjaliści, którym się to udawało:)
Skały przypominające Tepui
Od źródeł w kierunku wulkanu Opala
Leon od początku zapewnił sobie wiele samotnych wieczorów z Photoshop’em i kieliszkiem dobrego wina:)
W końcu docieramy do wrót pierwszej Zony Mikiży
Na wyniki nie trzeba było długo czekać. Opala słynie z ostatniej na świecie utrzymującej się naturalnie populacji pstrągów tęczowych, zwanych Mikiżami.
Dumny łowca pierwszej mikiży wyprawy – Mariusz.
Dolly Varden – wciąż nie wiem jak tak piękna ryba mogła się tak szybko znudzić. Chociaż… gdy łowi sie 50 sztuk po 50cm w 50min:)
Jestem pewien, że gdyby tylko szepnąć słowo, każdy z uczestników wyprawy rzuciłby wszystko by móc ponownie chwycić za te same wiosła. Choćby tylko by popatrzeć jak spod pontonu uciekają łososie
Wielokrotnie podziwialiśmy trące się łososie, nieraz wynurzone z wody jak ta keta
Uzębienie ich szczęk potrafiło wprawić w niemałe osłupienie
Najchętniej brały na muchę – imitację pijawki ssącej ikrę
Kolejny obóz, tym razem na odcinku największych tarlisk kety
Tam gdzie tarły się łososie zawsze poniżej czekały malmy, czychające na każde ziarno ikry, które porwał nurt rzeki
Występowanie dużej liczby łososi przyciągało konkurencję – nie tylko my uganialiśmy się za rybami
Wszystkiemu przyglądała się surowo Sopka Opali
Hałasy spławiających się na rzece łososi nie pozwalały na wiele takich chwil, kiedy wszyscy spotykali się w obozie. Służyło to oczywiście wymianie uwag i doświadczeń związanych z rybałką. Wędkarska gorączka odtąd widoczna była na każdym kroku
Grizzli King! Władca doliny! Na swej drodze nie tolerował ani nas, ani innych niedźwiedzi.
Nasz wieczór – żar ogniska, śpiew Żeni i niedźwiedzie polujące w ciemnościach na rzece
Nasz poranek – pobudka, śniadanie i podziwianie kolejnych niedźwiedzi sunących z gór przez łąki ku rzece na ich śniadanie – łososie
I znów w pontonie. Z boku umyka niedźwiedzia puszcza
A my płyniemy niedźwiedzią rzeką
Wszystko po to by znów móc łowić w nowych miejscach…
…i podziwiać kolejne niedźwiedzie…
…ewentualnie zbierać grzyby. Nie zapomnę Żeni dziwiącej się z naszej radości – opowiadała jak z sąsiadami jeżdżą na grzyby pod jeden z wulkanów. Przypomina to zbiory w sadzie – norma 10 worów z jednego grzybobrania – ciężka praca.
Jeden z poranków
Niedźwiedzie poza łososiami żywią się także korzonkami, trawami i jagodami. By przetrwać zimę w czasach obfitości muszą dziennie zjadać 70kg – głównie ryb! Na zdjęciu bażyna czarna, której w Polsce są jedynie 2-3 szczupłe stanowiska.
Obóz w cieniu kamczackich brzóz
Zaraz ruszamy na ryby – jeszcze tylko spakować aparat, jeszcze łyk piwka:)
Tutaj wszystko potrafi zadziwić i przykuć choć odrobinę uwagi
Początek tęczy w Irlandii zwiastuje kociołek złota, na Kamczatce… kawioru:)
Kolejna mikiża – jak zwykle wyholowanie takiej ryby zawsze jest poprzedzone 2-5 świecami
I znów krótka zamiana wędek na wiosła…
…ale nie na długo:)
Tuż przed progiem potrafiącym zatrzymać płynące w górę kiżucze
Początek przełomu…
… i jego koniec. Wszystko pomiędzy to walka o życie!
Tego dnia rzeka dała nam wiele emocji i wiele powodów do radości
Obóz w kamczackiej dżungli
Sprzęt bez którego byśmy nie podołali – cała reszta… nieważna;)
Rośliny zadziwiają – czas tu akurat stanął chyba w połowie dotychczasowej ewolucji
Mikiża – klejnot Opali. Zażarł na obrotówkę i nie ważne, że z kupą zielska na kotwiczce wyrwanej wcześniej z zaczepu:)
Spójrzcie na tą rybę:) I co? Podpowiem – to nie mikiża… to zazdrość:)
Magiczne miejsce, magiczna ryba, magiczna chwila – wszystko zaraz się rozpłynie i w rzece i w pamięci
Najdłuższa mikiża wyprawy – 67 centymetrów kropkowanego srebra
Godnemu przeciwnikowi należy się wolność, tymbardziej jeśli jest wpisany w Czerwoną Księgę.
I już w domu, oddychający kryształową Opalą
Zacna miejscóweczka w sercu drugiej Zony mikiży
Jakież życie byłoby piękne, gdyby nad rzekami latały tylko jętki, chrusty i widelnice, bez komarów i cholernych meszek;)
W niedźwiedzim barłogu. Tak wygląda posłanie grizzli na noc.
Bywały chwile gdy wolało się łososiom przyglądać niż je łowić
Tak to się właśnie odbywało – pół godziny spływu, postój, obrzucanie miejscówki…
…i dalej w drogę
Chwila odsapu i możliwość utrwalenia tego widoku w pamięci. A jakiego?
Takiego
Na dobre rozbudzenie z samego rana – 3 wyskoki metr nad wodę i hol pełen emocji!
Tak właśnie wyglądają 3 kg emocji
A tak niecałe dwa kilo kolorowego wdzięku
Samiec malmy w rękach Leona
Odnoga mikiży
Leon ze wspaniałą mikiżą 64cm!
Krótki postój na popas, tradycyjnie w towarzystwie padliny;) Tym razem nie guanaco, nie krokodyla lecz kety.
Ależ to smakowało, gdy patrzyło się na osłoneczniony stok wulkanu Opala
Poroże renifera. Mam nadzieję, że to jedyne rogi z którymi przyszło nam się borykać w czasie naszej nieobecności w domu, z dala od naszych kobiet;)
A nawet jeśli to… nieważne;) Rybałka ponad wszystko!:)
Najrzadszy orzeł świata. Orzeł Stellera.
Jasiu z również bardzo rzadkim salmonidem – kundżą
Kolejna stajanka
Jeden z pierwszych kiżuczy. Różowo zabarwiony zwiadowca. Łososie pacyficzne przed wstąpieniem do rzeki gromadzą się w jej ujściu i wpływa jedynie niewielkie stado, tzw „zwiadowców”. Gdy długo nie powracają, np przegonione przez licznie trący się w rzece inny gatunek łososia, po kilku dniach cała reszta rusza na tarło.
Jasiu z pięknym samcem złowionym poniżej – ależ kloc!
Grzegorz i keta z mistrzowskim deseniem
Szczęśliwy łowca -Leon ze złowioną, również wzorcowo ubarwioną ketą
Portret kety
„Panowie! Tak bawić się nie będziemy! Kto zabrał ketę?! Ja tego ścierwa jeść nie będę!”;)
I faktycznie, każda jedna została zwrócona rzece
W końcu nic nie powinno tak cieszyć wędkarza, jak widok wypuszczonej ryby po efektownym holu
Nadobozowy krajobraz
Na noc niestety wszystkie pontony musiały być wciągane na wysokie skarpy. Pozostawione z całą pewnością zostałyby poszarpane przez niedźwiedzie patrolujące w ciemnościach brzegi Opali
Gdy rybacka straż patrolowała rzekę…
… Grzesiek, Jasiu i ja (Rafał) ruszyliśmy na przeciwną stronę rzeki zobaczyć czy coś słychać we wpływającym tam niewielkim dopływie. A słychać było… oj było:)
Janek wywalił pięknego samca 77cm
Długo musiał go cucić by doszedł do siebie – ale tak trzeba
Grzegorzowi również opłaciła się ta przeprawa do dopływu
Takie chwile trzeba uczcić – doborowe towarzystwo w doborowych promieniach zachodzącego słońca, przy doborowym trunku z piersiówki:)
Porządki pod kamienną, kamczacką brzozą
Jeden z brodźców na dolnym odcinku Opali
Mieliśmy szczęście. Fatalny wiatr w twarz nie sprzyjał wiosłowaniu na wolnej, na tej wysokości raczej nizinnej rzece – złapaliśmy okazję i grupa zaopatrzeniowców ochoczo podwiozła nas bliżej ujścia rzeki.
To była na prawdę ostra jazda! Przyjęło się kilka wiaderek wody na twarz:)
Przywódca bandy – Igr, zwalniał tylko po to by przypalić papierosa:)
Jeszcze tylko rozładunek…
…i pożegnanie.
Byliśmy 6 km od ujścia rzeki do Morza Ochockiego, mimo to podhaczenie flądry było niemałą sensacją
Znaleźliśmy się tu jednak by łowić srebrniaki kiżuczy, które nie bez powodu nazywane są po prostu silverami
Chyba nikt przed nami na Opali nie wstrzelił się tak dobrze w świeży ciąg!
Mimo, że opuściliśmy niedźwiedzi las, znaleźliśmy się w tundrze również pełnej grizzli – ich widmo prześladowało nas na każdym kroku
Jasiu z ołowianym kiżuczem
Nocleg pod opuszczoną wieżą wiertniczą geologów…
i poranek podziwiany już z samej wieży
Po pobudce szybciej ktoś chwyci wędkę niż szczoteczkę do zębów;)
A w obozie wygląda to tak
Po nocy znaleźliśmy pod obozem nowe ślady grizzli. Niedźwiedź podszedł pod namioty, powęszył i się oddalił
Mariusz ze srebrną samicą kiżucza
Grzegorz w tym czasie holował samca
Któregoś dnia, Grzegorz holujący srebrniaka został zapytany czy pokręcić go kamerą. Nim pytanie ucichło ryba w efektownym wyskoku wypięła się z karlinki. Jego odpowiedź brzmiała: „Nie, nie trzeba… Już dobrze”:) Byłaby to czterdziesta jego ryba tamtego dnia, nie dziwiłem się ubranej w słowa uldze. W końcu nie musiał jej sam wypinać a ręce bolały już wszystkich:)
Tym razem artysta jakim był poranek namalował krajobraz pastelami
Tundra również była pełna grzybów, zamiast jagód zaś borówki
Odcisk tylnej łapy niedźwiedzia – doskonale widać odbicie włosów na stopie
Nasza codzienna droga do rzeki
Bywało,że popołudniowe słońce pływało w rzece, można je było nawet złowić
Któregoś poranka, skoro świt ruszyliśmy na skróty w dobre, wędkarskie miejsca, natykając się we mgle na stary XVIII-wieczny wrak
Tu zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek od forsownego marszu
Gdy w końcu doszliśmy do rzeki…
.. zauważyliśmy, że na Kamczatce sztaby srebra mają też płetwę:)
Reklamówka:)
Kiżucze po zacięciu dosłownie eksplodowały na powierzchni wody
Krzysiek wyciągał monstra jednego po drugim
Artur także nie marnował czasu
Przerwy w łowieniu robiliśmy sobie tylko na posiłek, który zawsze przygotowywała Żenia. Palce lizać:)
Kawior – doskonałość! Choć w tym przypadku palców lizanie należałoby sobie odpuścić;)
ponad 300 srebrnych łososi złowionych, dwa razy tyle spadło – …
…koniec ciężkiej pracy – pora wracać.
W drodze powrotnej mijaliśmy rzeki, w których też trwał intensywny ciąg kiżucza, co skutecznie wabiło niezliczone stada nerp, czyli fok.
Czekała nas jeszcze tylko przeprawa w taki oto sposób. Brak mostu czy brodu jak widać w Rosji nie stanowi większego problemu
Maszyna w środku wyglądała tak – ponoć niezawodna:)
Chmury nad kalderami wulkanów w Petropavlovsku rano i wieczorem przybierają kształt grzybów i parasolek.
Prawie jak Himalaje:)
Pod koniec ruszyliśmy w rejs po Zatoce Awaczyńskiej.
Już na wypływie z portu minęło nas stado maskonurów.
Ocean uformował prawdziwie fantazyjne ściany, …
… w których cieniu znajdowały schronienie niezliczone gatunki ptaków.
Skamieniali „Trzej Bracia” – kamczacka legenda.
Formacje skalne przypominały często te z Indonezji.
Między nimi polowały na drobnicę maskonury.
Nasz kuter płynął ciekawymi przesmykami.
Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zarzucili wędek:)
Tak jak nad Opalą, konkurencja kręciła się wokół – jednak ze strony maskonurów nic nam nie groziło… no, chyba że coś na szczęście;)
Wszędzie wulkany i skalne dziwactwa.
Kaczki.
Jasiu z morskim trofeum.
Morski lenok.
Strażnik wejścia do zatoki – Czerwony Październik;)
Pożegnalne, zbiorowe zdjęcie.
Od lewej, dół: Ewgienij, Andrei, Krzysztof, Leon, Artur, Janusz, Grzegorz; góra: Rafał, Mariusz
Kamczatka zachwycała dosłownie do ostatnich chwil pobytu i to nie tylko nas.
Urocza „biała dama” – Kluczewskaja otulona przez chmury.
Czy tęsknimy za tym miejscem na Ziemi? Za Kamczatką?
Nie! Dlaczego?
Nosimy ją w sobie – żarzy się w naszej pamięci, w sercach niczym węgle w ognisku. Rozgrzewa i darzy światłem.
Najbardziej odczuwalna jest w planach.
W 2008 roku znów będziemy patrzeć jak łososie uparcie mkną pod prąd kamczackich rzek i zapolujemy na tajemniczego salmonida – kundżę.
MUCHY UŻYWANE PRZEZ NAS NA TEJ WYPRAWIE MOŻNA OBEJRZEĆ NA
http://www.galeriamuchowa.pl/?level=collection&id=25
tekst i opracowanie: Rafał Słowikowski
zdjęcia: Leon Bojarczuk, Mariusz Aleksandrowicz, Janusz Przetacznik, Krzysztof Zieliński, Artur Kreft, Rafał Słowikowski