Jest taka rzeka na północy, która płynie niemal w księżycowej dolinie. Góry jakby zaczarowane, jedna nawet nazywana jest „baranią”, w powietrzu czuć dziwną atmosferę, poranne mgły nie pozwalają nic zobaczyć, a noce są najcichsze na świecie. Nad jednym z jej dopływów mieszkają szamani, tam też „uderzyliśmy”.
Oczywiście jak to w Mongolii bywa musieliśmy trochę jechać do docelowej rzeki. Jechaliśmy cały dzień aż niemal na drodze stanęły nam stare ruiny warownego miasta jednego z synów Czyngis-Chana.
Noc też spędziliśmy częściowo w namiotach pośród ruin i duchów je zamieszkujących a także w jurcie pewnej starej mongolskiej rodziny, która strzeże ruin.
Pokazywali nam groty strzał używanych w XIVw. – ten np. był na przeciwnika przyodzianego co najwyżej w skóry ale były też na zbroje płytowe i kolczugi – zabójcza broń.
W jurcie było też stare zdjęcie naszego gospodarza na kolanach swej matki – o jakże ładnych rysach.
No ale musieliśmy jechać dalej. Marcello przejeżdżający Hanuy-gol.
Był to pierwszy dzień czerwca – trawa po długiej zimie praktycznie nie zdążyła się zazielenić a konie snuły się stadami w poszukiwaniu pierwszych źdźbeł.
Jak zwykle mijaliśmy nieliczne wioski…
… i opuszczone doliny.
Rzeki jak Selenga jeszcze nie opadły po roztopach więc mosty, choćby pontonowe nie zawsze sięgały od brzegu do brzegu.
Blisko Ułan Bator dni upalne jak diabli lecz im dalej na północ pogoda się zmieniała.
Podjazd na jedną z przełęczy.
A to już owoo na górze…
I widok na rzekę.
Jadąc z otwartym oknem można się było lekko przykurzyć;)
Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów przed rzeką podążaliśmy przez taki oto teren. Nawet jeśli natrafiło się na jakieś drzewo czy nawet lasek – nie było najmniejszego listka czy igiełki. Posępna dolina.
Gdy byliśmy już tuż tuż u celu oczywiście musiała zdarzyć się niespodzianka – Mongolia pod względem przemieszczania jest totalnie nieobliczalna.
Pierwsza rybałka. Jerome penetruje wodę streamerem.
Jeden z zakrętów dopływu głównej rzeki
David holuje lenoka
I już z rybą
Portret
Rzeka urzekała przejrzystością wody
Za kamieniami, w cieniach prądowych lenki wyskakujące gwałtownie do przynęty niczym pstrągi a w rynnach lipienie
Gdzieś tam wypatrzycie chłopaków. Rzeka marzeń większości wędkarzy.
Powyżej Baraniej góry
„My chcemy ryby!”
Święte miejsce szamanów
Srebrna gęś – pyyyszna!
Denis pod jedną ze skał
Philippe wolał odkryte meandry
Jak pod Baranią górą
W jurcie
Tymczasem trzeba było się przesiąść na coś bardziej stosownego do jazdy lokalnej – w końcu czekało nas 8 brodów rzecznych!
Ekipa zwarta i gotowa
Każdy bród był inny
A tu już rzeźnia
Gdy Francuzi przerzucali lenki w głównej rzece, Paweł postanowił obcykać przyujściowy odcinek dopływu.
To miejsce będzie mi się śniło po nocach.
David zaciął kolejnego
Tu Paweł
Ja
Znowu David. Miejsce kipiało od lenoków. Każdy dziennie łowił ich tu ponad pół setki!
No i zdarzały się perełki:)
Taniec na ogonie
I już w rękach
Tajmień 102cm
Zaraz wróci do wody
Portret znad powierzchni…
… i spod.
Pierwszy tajmień Pawła w życiu.
Podobnie jak ja niegdyś na Czuluucie złowił go w Boże Ciało
Pierwszy amok nie pozwalał długo zejść z wody
Jerome
“Czyli jednak to nie legenda, że biorą w nocy” – a o czym gadałem całe popołudnie!
I siup do wody
Denis ciągnie na muchę
Już teraz wiem jak się czują przewodnicy wystawiający rybę. Satisfaction.
Sęp nad obozem
Charakterystyczna skała nad dopływem I Mongoł obserwujący każdego dnia lenoki na płani.
Marcello pod skałą
Hol
Cóż za urocze miejsce
Po nocnym deszczu woda była lekko trącona lecz ryby reagowały jak na czystej – były bardzo płochliwe i trzeba było się trochę naprodukować
Ale warto było. Trochę takich lenoków przerzuciliśmy
Marcello nad jamką gdzie widziałem dobrego lenka patrolującego toń
Tegoroczne szyszki rosły tylko tam gdzie odpadły te z zeszłego roku
W jamce się nie udało ale powyżej wlewu tak. Najczęściej stały na końcu płań przed kolejnymi bystrzami
Marcello dobierający muchę właściwą
A za każdym kamieniem lenok!
Trzy kilometry niżej dopływ ten zasila główną rzekę
Niby niepozorna, płaska prostka a lenkami była wybrukowana!
Olivier, jak przystało na myśliwego, na suchara zdejmował ryby niczym snajper
Zaraz potem do wody
Paweł pokazujący zdjęcia – to zawsze robi wrażenie na mongolskich rodzinach.
Klubowa baza w górze dopływu
Zapakowaliśmy jednak graty i ruszyliśmy do jurty postawionej dla nas w ujściu dopływu
Dojeżdżamy
To miejsce, które na kilka dni stało się naszym domem, dla naszych wspomnień domem będzie jeszcze przez wiele długich lat.
Tam na górę właziłem sobie nierzadko by popatrzeć na okolicę i westchnąć do Boga
Jeden z posiłków na powietrzu
Jaja srebrnych gęsi
Kamienny odpowiednik kapelusza Marcello w dolinie szamanów
Dla Agaty.
Dokładnie w tym miejscu straciłem tajmienia ok. 130cm!
Wypatrywałem go w wodzie tam później każdego dnia – już się nie pokazał.
Sprowadzone dla nas konie pasły się każdej nocy grzecznie pod jurtą
Wędki przy jurcie
Nowozelandzkie wino przed muchowaniem zagrzewało nas do boju
W nocy zdarzały się jeszcze przymrozki więc koza w jurcie paliła się praktycznie całą noc.
Śniadanie
Koń już osiodłany…
… ruszamy
Wspinamy się pod górę by obejrzeć rzekę wyżej
A to droga, którędy wspinałem się sam
Dopływ zmierzający do głównej rzeki i nasza tymczasowa baza po lewej
A to już widok na część doliny szamanów, w górę od obozu…
… i w dół
Na połączeniu rzek oczywiście dyżurny wędkarz ćwiczy kolejne lenoki
Autoportret
Paweł w miejscu właściwym…
… długo nie musiał czekać na rezultaty
Podbieranie
Orłosęp nad tajmieniową jamą
Jama ciągnęła się kilkaset metrów. Szkoda, że woda była taka lodowata
Kolejne spojrzenie na rzekę
Marcello wypatrujący miedzianych cieni
Kosaciec syberyjski
Pioruny często w Mongolii trzaskają w wysokie drzewa – kończy się to zagładą jednej rośliny bądź nierzadko całego lasu.
Kolejnego razu w górze rzeki na koniach
Mongołowie na tajmienie mieli „asa w rękawie”
Złapany i uśmiercony burunduk został skrupulatnie uzbrojony przez Pawła w kotwice i posłużył jako pewna przynęta na tajmiszony
Wracamy do obozu
Nie raz brakowało drogi czy choćby wąskiej ścieżki i trzeba było jechać rzeką
Z bliska wyglądało to tak
Powrót w popołudniowym słońcu
Paweł siedział na koniu pierwszy raz – poradził sobie bez problemu.
Takich miejsc jednak należy unikać – lepiej jechać po gruncie ziemnym niż narażać konie na zwichnięcie bądź skręcenie nogi
Nad modrzewiami skrada się zmierzch
Kolejnego dnia przeprawiłem się przez główną rzekę by obłowić jamę pod obozem z lepszej strony. Zobaczyłem go na płytkiej wodzie.
Zażarł gnoma i walczył zaciekle…
… i do samego końca.
Szkoda, że tego wyciągnąłem a nie kolejnego 130-taka godzinę później. Jakby nie mogło być odwrotnie!
Grupa w komplecie
Wracając zajeżdżamy do jurty Bolta
Oliviera, jak przystało na „snajpera” fascynuje każda broń palna
Jerome został w tej jurcie na tydzień – każdej nocy Mongołowie rżnęli w karty do 3 rano!
Ja tam w dziczach, sam, bez kobiet poniżej wieku mojej mamy a ciekawe co też porabiała Agata… 😉
Portrety uroczych Mongołek
Kolejna noc w bazie obok arsenału broni.
Skoro świt ruszamy na rybałkę mniejszego kalibru
Tuż z „przydomowej” bani
I ja kilkanaście metrów wyżej
I lipasek
Niczym zawieszony w próżni
Zza kamyków za mną
Paweł też migiem wyczesał jednego z labiryntu kamieni za nim
I już w wodzie – zdrowy i wolny
Ostatnie spojrzenie i…
… idziemy dalej.
Harius z rynny
Paweł skrupulatnie „robił” takie miejscóweczki – zazwyczaj z dobrym rezultatem.
A gdy zapłonęło ognisko sprawnie oprawił ryby.
Lenok przy wędce sygnowanej przez BAYANGOL
Posiłek dochodzi
Paweł i Marcello nie mogli się doczekać…
… i nie powiem – mi też ślinka już leciała
Wiele nie zostało. Tym bardziej, że nadeszły posiłki rządne pomagać nam w jedzeniu.
Olivier i Phillipe skradają się do oczkujących ryb
Na zacięcie nie trzeba było długo czekać
Po takie konie blisko granicy często robią wypady koniokrady z Tuwy. Jest tam to dużym problemem.
Pod jeleniem na wyjeździe z Moron
A to już jedna z prac Marcello Pettineo – na prawdę ma facet talent w ręce!
Tekst: Rafał Słowikowski
Zdjęcia: Rafał Słowikowski, Paweł Korczyk, David Gauduchon, Marcello Pettineo