Jestem tym szczęściarzem, który z wędką lata po świecie już ponad 20 lat. Zacząłem stosunkowo wcześnie, ale przez to wszystkie aspekty mojego żywota podlegają dyktatowi właśnie podróży. I nie ma miejsca, które się upomina o mnie częściej niż Patagonia a konkretnie – Ziemia Ognista. Nie wyobrażam sobie bym sezonu pstrągowo-trociowego nie otwierał właśnie tam. Od jakiegoś czasu szczególnie cieszy, że mogę te jakże ukochane miejsca pokazywać innym. Czerpię z tego coraz więcej satysfakcji i wręcz radości jak mogę pomóc komuś spełnić swe wędkarskie marzenia! Nie przychodzi mi do głowy lepsze miejsce ku temu. Owszem – jest daleko i loty potrafią zmęczyć ale Patagonia jest piękniejsza od najcudniejszej dziewczyny. No i żadna, nawet najbardziej namiętna dziewczyna nie da Ci tylu gwałtownych brań, dzikich skoków, dalekich wyciągnięć czasami prowadzących nawet do pęknięcia… żyłki, co tamtejsze pstrągi i trocie! No i choćbyś był nawet mega kozakiem to jednego dnia nie zaliczysz ich tak wiele jak tam właśnie!

Punta Arenas – kraby, steki, wina, rum, ciepło Ameryki Południowej w styczniu…
Wszystko jednak zaczyna się tak naprawdę w tym miejscu

Cieśnina Magellana

I prom, który zawsze przewozi nas do innego świata – świata Tierra del Fuego.

Kiedy będziemy wracać – będziemy innymi ludźmi. Najbardziej pasuje chyba „spełnionymi”.

Zorro czyli nibylis argentyński (Lycalopex griseus) – endemit, który mieszka pod naszym domkiem nad Lago Blanco. Doskonale się znamy – zawsze mi towarzyszy jak czyszczę ryby. A że te na stole pojawiają się już pierwszego dnia naszego pobytu na Ziemi Ognistej, Zorro towarzyszy nam też od tego momentu.

Każdego popołudnia patroluje obejście domków w poszukiwaniu rybich resztek i zawsze na nie trafia!

Bo komenda pierwszego popołudnia zawsze jest ta sama – idziecie na ryby i przynosicie mi pięć pstrągów powyżej 50cm!

Przyzwyczajeni do realiów znad polskich wód niektórzy się oburzają, innym po prostu żal. W końcu przecież najważniejsza radość z łowienia.

No ale jak mawiał klasyk „brań nie usmażysz”, a zdanie „bo nie będzie tatara!” przekonuje wszystkich 👻😋

Jezioro Lago Blanco, nad którym mieszkamy jak i populacja pstrągów (potokowych i tęczowych) są ogromne. Zatem nie obawiam się wyrządzenia krzywdy tej wodzie.

Ale to dopiero drugiego dnia zaczyna się prawdziwe polowanie! Na górnej Rio Grande, która od trzech lat przeżywa swój renesans a my swoje najlepsze wędkarskie chwile.

Przyszedłem jak po swoje – to był trzeci rzut!

Piękne jak te ryby wracają do wody. 95% musi ochlapać swego „oprawcę” ogonem🤓

I kiedy na zakręcie wyżej poszukiwałem kolejnego srebra, Bartek w miejscu gdzie rok wcześniej Wojtek Żurawski wyciągnął fantastycznego kinga, zapiął podobną lokomotywę!

Żyłka 0,30mm to nie średnica na takie ryby. No ale miejsce jest łatwe, więc jak się nie spanikuje i nie popełni nerwowego błędu to z reguły się uda.

Hol takiej ryby przypomina przeciąganie liny, ale 94cm łososia królewskiego wygląda tak😎

I mimo, że kulinarnie ryby te uchodzą za rarytas a po tarle wszystkie i tak zginą, nie wyobrażam sobie by je zabić w drodze ku przedłużeniu gatunku. W dorzeczu Grande uchodzącej w końcu do Atlantyku pojawienie się tego gatunku łososia pacyficznego wynika z zabiegów ludzi. Ale po tym co przed laty widziałem na głównym tarlisku tych ryb, poniżej Lago Blanco w Rio Blanco (dopływie Rio Grande) jakoś nie chciałbym przyłożyć ręki do zniknięcia jednej z tych koniec końców pereł!

I gdy tylko odpłynęła poprzednia ryba, Bartek zapiął i sprawnie wyholował kolejną!

Portret 90cm samicy łososia królewskiego (Oncorhynchus tshawytscha)

Do rzeki wróciła w pełnej kondycji

Potem przyszła pora na mnie. Poprowadziłem obrotówkę dokładnie tak jak Bartek przed braniem dwóch poprzednich ryb i… siedzi!

84cm i znów samica. Nie dziwię się, że Amerykanie nazwali jeden ze swoich dwuwirnikowych śmigłowców wojskowych o zwiększonym udźwigu właśnie „chinook” – te ryby to prawdziwi siłacze.

To było niewiarygodne! W godzinę złowiliśmy piękną troć i trzy wielkie kingi. Taki pstrążek to przy nich fikot ale miło było widzieć, jak mimo to radował wędkarza.

I powrót do bani pełnej kingów. W końcu widzieliśmy jeszcze inne delfihnkujące łososie.

Rok wcześniej, kilometr dalej miałem dwie trocie w podbieraku ale ten rok i ten dzień miały przebić i to. Kiedy ja z powodzeniem wyholowałem kolejną troć poniżej kinowej bańki, Bartek złowił kolejnego kinga. Dobrze, że Scierra zadbała o tak głęboką i mocną siatkę.

Patagoński dublecik🤩

Sztabą starego srebra

Dzika nienawiść vs. umiłowanie imbecyla😅🤪

Był to najmniejszy chinook złowiony tego dnia. Mierzył „tylko” 80cm. Tym razem samczyk.

Ale nie był wcale ostatni!

I ta troć też nie była ostatnia!🤓

Bo ostatni king tego dnia wyglądał tak!👻

108cm! Bartek dowalił do pieca grubo.

Po takiej rybie można wracać do domu a to przecież dopiero pierwszy pełny dzień łowienia na Ziemi Ognistej.

Obłędny samczur i jednocześnie największa łososiowata ryba Bartka. Jeszcze raz – gratulacje!

Wrócił cało i zdrowo do swojego, wodnego królestwa.

Zawróci w głowie nie jednej samicy na tarlisku😎

Potem nie dziwię się, że zapał lekko przygasł. Ciężko będzie mu złowić coś większego – oboje o tym wiedzieliśmy. Wyraźnie też odczuwaliśmy, że to jeden z naszych lepszych wędkarskich dni w życiu. Szkoda, że takie dni gdy się już zaczną to jednocześnie powoli kończą🤔
Będzie co wspominać na stare lata!

Kolejna troć tylko mnie w tym utwierdziła!

Świetne w jak surowych warunkach wszystko walczy o przetrwanie. Poniekąd, jako wędkarze-podróżnicy na tym żerujemy😶‍🌫️

Krzysiu w doskonałym miejscu (wyjechało z niego wiele zacnych ryb) z niewielką trocią.

Niewielką ale jakże cieszącą.

Z Bartkiem tego dnia mieliśmy plan przyjmować po „grzdylku” po każdej dobrej rybie. No ale bez sensu było się spić tuż po 14-tej😅 Kilka kolejek pominęliśmy.

Gdyby jeszcze nie trzeba było tyle chodzić. W górę i w dół mamy jednak prawie 100km rewelacyjnej rzeki dla siebie.

100km Rio Grande, która ma jeszcze dopływy!☝️

Na spinning można tam przerzucić zadowalające ilości zadowalających pstrągów o zadowalających rozmiarach!

Choć rok wcześniej streamer rzucany pod prąd i ściągany szybko na siebie miał rozwalić tam system.

Mustangi spotkane w drodze do domków były wisienką na torcie.

Dzień, w którym padło 6 wielkich kingów i jeszcze więcej zacnych troci musiał się po kolacji skończyć degustacją win…

… i nie tylko😅

Kolejnego dnia już nikt nie ćwiczył dopływów. Wszyscy uderzyli na Rio Grande – i dobrze!

Krzysiu Wleczyk zaczął skromnie

Aż wyrąbał tą jakże piękną knagę – 75cm

Ja dostałem podobnej długości trotkę, która jednak nie mogła się równać kompletnie z tą Krzysiową.

Waldek stracił na muchę potokowca 70cm+ i dużą troć😩

Dzień należał do spinningistów, którzy ryba po rybie odbierali rzece (i oddawali) to po co przyjechali.

Pstrągi tęczowe są najrzadszym przyłowem, którego należy się spodziewać podczas polowania na trocie na Rio Grande.

To już takich potokowców można przerzucić jeśli nie kilkadziesiąt to choć kilkanaście. Trzeba się tylko na nie przestawić – stoją w zupełnie innych miejscach niż trocie i biorą na co innego, inaczej poprowadzonego.

No ale królem i tego dnia miał zostać znów Bartek.

W miejscu, gdzie trocie wyciąga się ZAWSZE(!) dorwał takiego o to samca.

Ryba mierzyła równe 90cm!👏

Rumik w obieg poszedł u wszystkich!😋

A że na kolację przygotowana została jagnięcina na asado to nikt głodny tego dnia nie szedł spać.

Kolejnego dnia pojechałem uzupełnić paliwo by nie musieć oszczędzać przez resztę wyprawy.

Spotkany nieopodal tartaku gaucho pędzący bydło swą prezencją tylko uatrakcyjnił tą niewędkarską wycieczkę.

Co ciekawe to właśnie w tamtym rejonie spotykam najwięcej podobnych spędów bydła i jeszcze więcej owiec.

Takie widoki podczas spacerów wzdłuż Grande to normalka – pasące się nad rzeką, ciekawskie guanaco a w tle ośnieżone szczyty i lodowce kordyliery Darwin.

Czasem nawet guanaco podpowiedzą, gdzie stoi dobra rybka.

Portret.

I kolejny zawistny powrót do rzeki.

Bywa, że wypuszczane trocie w zaślepieniu zapędzą się na jakąś mieliznę ale po chwili najczęściej jak torpedy zasuwają dalej aż rozpłyną się w rzecznej toni i naszej oszołomionej tym widokiem pamięci.

Do auta doszedłem przed czasem. Obłowiłem zatem obiecujący wlew poniżej, gdzie wyszła mi dobra troć. Pewny, że mnie zobaczyła w końcu odpuściłem miejsce ale Zdzisiu tylko na to czekał! Złowił ją albo drugą z pary – 68cm

Była to troć, która zamknęła nasze poczynania na tej fantastycznej rzece.

Kolejnego dnia mieliśmy się spakować i opuścić gościnne progi domków nad Lago Blanco i udać się dalej na południe. Wieczór zatem był dłuższy niż zakładaliśmy😅

Jak zakładaliśmy, koło południa dotarliśmy na pierwszą przełęcz.

Za ekipą dolina górnej Rio Sanchez – czyli Dom Zaginionych Chłopców.

A to już dom, w którym mieliśmy spędzić resztę dni wypełnionych wędkowaniem.

Stoi on nad jakże wielkim i często bardzo wietrznym Lago Fagnano

Człowiek w odniesieniu do otaczającej je przyrody jest taki🤏 Z Przyjaciółmi jednak czuje się większy💪

A gdy złowi się jeszcze taką 70cm troć to się rośnie jeszcze bardziej👏

Niezależnie od warunków, wieczory zawsze w przytulnej atmosferze domków. Jak dobrze, że człowiek nie musi tamtejszych nocy spędzać w namiocie. Co prawda pogoda ostatnimi laty jest dość łaskawa ale gdy zaczyna padać a wiatr zatroszczy się by padało poziomo i nie można wysuszyć woderów to Patagonia wydaje się już nie taka pociągająca😅

Obłędna Rio Azopardo, która z jeziora wypływa 7km dalej od domku wszystkim ryje baniaki!

Niestety taka aura nie sprzyja wynikom wędkarskim nad Rio Azopardo – ale widoki są fantastyczne.

Gdyby tak trafić ponury, dżdżysty dzień w tym miejscu…🙏

No ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Łosoś – coho (inaczej kiżucz albo silver).

Jak źródłami to tylko w Fagnano.

No i w samym wypływie zawsze można liczyć na branie troci – czy ciąg jest, czy go nie ma.

Zimne piwko Austral w takim miejscu? Musicie tego spróbować!

No ale gdy Azopardo zawodzi a wieje, to nie można zapominać, że samo Fagnano, które mamy 300m od domku to najlepsze łowisko troci wszelakiej maści.

Przemek miał się o tym przekonywać każdego dnia!

Z resztą nie tylko On.

Zdzisiu z pstrągiem tęczowym, których też tu nie brakuje.

No ale to wspomniane już pstrągi źródłowe są tam najpiękniejszymi perełkami.

W tamtejszym lesie, mieszkają inne perełki – dzięcioły Magellana (Campephilus magellanicus)

Wodery po łowieniu suszone są zawsze na ganku domku.

Innym łowiskiem, na które docieramy z tego domku to Lago Deseado i jego rewelacyjna leśna zatoka. Jeśli jest się 100% muszkarzem i do tego momentu nie połowi się za dobrze to na tym jeziorze z bellyboata (do dyspozycji mamy tam 3 kompletne zestawy – nie trzeba tachać z Polski) połowi się na muchę po dziurki w nosie!

A jeśli się ma dobry warsztat spinningowy to i korba da radę.

Kanapki z tatarem schodzą na bieżąco.

Widoki nad Deseado są bardzo piękne ale te nad Fagnano są wręcz majestatyczne.

No i na Fagnano łowi się też trocie


Przy domku do jeziora wpada też niewielka Rio Alonso, gdzie na dobre wyniki można liczyć szczególnie po deszczu, kiedy wyższa woda umożliwi rybom wędrówkę w górę.

Autochtonicznych pstrągów jednak tam też nie brakuje i z lekkim zestawem można tam się wyżyć za wszystkie czasy.

Co ciekawe – gdy woda opadnie, duże ryby które zdążyły wejść na wyżówce po prostu czekają w dołach.

Rzeka jest swoistym matecznikiem źródlaczków zatem jest ich tam bez liku.

Są i większe, także jeśli ktoś jeszcze nie zaliczył tego gatunku, tam ma sporą szansę.

Uroku Rio Alonso nie brakuje.

Tak jak i uroku nie brakuje samym pstrągom źródlanym!

W tym roku, w ujściu tej rzeczki do jeziora para perkozów olbrzymich (Podiceps major) zbudowała gniazdo i wyprowadziła lęg. Ich obecność nie służy rybom. Na szczęście polują tylko na te do 11cm.

Zatem gdy w pobliżu gniazda złowiłem 45cm trotkę, znalazłem sobie prywatną plażę odgrodzoną skałami…

… i upiekłem zdobycz nad ogniem! Takie chwile są bezcenne.

A mając jeszcze takie widoki wokół…

… można siedzieć i gapić się bez końca!

Do tego wszędzie gdzie z wody wystają duże kamienie można spodziewać się dużych troci.

Niektórzy woleli popatrzeć na okolicę z góry zatem jeśli ktoś lubi chodzić po górach ma tam pełne pole do popisu.

A że to rybka lubi pływać to gdy jeszcze trafi na ruszt, na kolacji pojawić mogą się cuda!

Konrad (z lewej) właśnie nauczył mnie wędzić rybę „na patykach”.

Kto pojedzie ten skosztuje! Jamie Olivier nie godzien rzemyka w butach do brodzenia wiązać!👻

Był też dzień gdy zostałem z kuchni wygoniony a ta została przejęta przez Bartka, który z dzielną pomocą kolegów po prostu przygotował iście królewską kolację!👏

No ale musimy pamiętać, że gdybyśmy ryb w dużej mierze nie wypuszczali to szybko by się ucięło. Warto ryby szanować – bo w końcu nawet najpiękniejszy uwędzony kawałek nie jest tak piękny jak taka troska, która ciągle ma szansę przystąpić do tarła przyczyniając się do zwiększenia przyszłych ciągów w tych jakże daleko na południu płynących rzekach.

W wyprawie udział wzięli (stojący, od lewej): Konrad Świtalski, Zdzisław Drewnik, Krzysztof Wleczyk, Krzysztof Pronobis, Waldemar Nowosielski, ja – Rafał Słowikowski
(na dole, od lewej) Bartosz Robakowski i Przemysław Frąckowiak

Tekst i opracowanie: Rafał Słowikowski

Zdjęcia: Przemysław Frąckowiak, Krzysztof Pronobis, Bartosz Robakowski, Konrad Świtalski, Krzysztof Wleczyk