Po pożegnaniu pierwszej tegorocznej grupy i wysoko podniesionej przez wędkarskie wyniki poprzeczce, przyszło mi witać środkową grupę, składającą się właściwie z samych Przyjaciół i dobrych kumpli, z Mariuszem Aleksandrowiczem włącznie.
Był to Jego powrót na Ziemię Ognistą po niespełna 10 latach. A trzeba pamiętać, że razem ją odkrywaliśmy organizując tam pierwsze polskie wyprawy wędkarskie. Od tego czasu bardziej zmieniliśmy się my sami niż te miejsca. Mariusza na przykład już nie kręci tak ganianie z wędką po krzakach jak z aparatem, by zrobić udane zdjęcie rzadkiemu gatunkowi jakiegoś ptaka. Jak sam twierdzi – „ryby to pikuś, ptaki to dopiero skqrwysyny!”

Wiedziałem, że Alex ma zamiar skupić się na ptakach, połowa składu na Ziemi Ognistej już była, do tego mocno nastawiali się na brydżowe rozgrywki. Zatem na przebicie wyników pierwszej grupy nie liczyłem i czas miał pokazać, że w porównaniu i z grupą ostatnią ta miała połowić najsłabiej. Co znaczy „najsłabiej” sami zobaczycie 😅 Przygoda jak zwykle miała się zacząć w Punta Arenas.

W centrum miasta, na środku placu de Armas stoi pomnik Ferdynanda Magellana, którego częścią jest Indianin Selk’nam. Młoda legenda głosi, że kto dotknie palców jego stopy, w te strony wróci a kto pocałuje to wróci rychło!😋

Że też nie wymyślili tej legendy z syrenką🤪

Chcąc spróbować czegoś nowego, nie tylko kuchni La Luny (ulubionej restauracji), postarałem się o rezerwację w lokalu pewnego Francuza (obecnie #1 polecanych jadłodajni przez Trip Advisor w Punta Arenas). To u Niego mieliśmy się kulinarnie przywitać z Regionem XII, jak nazywa się prowincję Magellanes y la Antartica. Wybitny browar Austral jest pieszczotą dla gardeł nie tylko piwoszy.

Na przystawkę krab…

A na główne danie potrawka z guanaco w czerwonym winie🤤 Uwierzcie na słowo – wszystko wybitne!

Revolut BAYAN-GOŁ miał mi bardzo pomagać w regulacji wszelkich płatności. Ale tylko w Punta Arenas. Gdzie kończy się internet, wciąż rządzi żywy $

Wspomniany pomnik Magellana

Plaza de Armas by night

Kolejnego dnia wyjątkowo jeszcze nie zjeżdżaliśmy na obiecaną Ziemię Ognistą, lecz „uderzyliśmy” nieco w stronę słynnego Torres del Paine na rekonesans Rio Penitente – dopływu słynnej trociowej rzeki Rio Gallegos.

Penitente płynie całkowicie przez otwarte tereny południowoamerykańskich pampasów i jak wszystkie rzeki regionu bardzo mocno kręci.

Teren ten wyjątkowo upodobały sobie kondory i to z uwagi na bliskość Andów a także…

… pewnej skałki, która ułatwia im start lotu.

Wędkarsko nie był to zbyt udany dzień. Troci tak wysoko jeszcze nie było a panująca na rzece wędkarska presja sprawiła, że populacja pstrągów jest tam mocno przetrzebiona. Mimo to udało się chłopakom złowić 12 relatywnie niedużych ryb (tylko dwa 50cm+), w tym tego jakże pięknie ubarwionego pstrąga. Ryba idealna! Brawo Marcin👏
Ziemia Ognista jednak jest Ziemia Ognista – odstaje od reszty Patagonii. Pozytywnie odstaje!

Zwinęliśmy więc Mariusza z wysychającego jeziorka gdzie cykał jakieś rzadkie kaczki i pomknęliśmy do Punta Arenas, do hotelu…
„Jakieś”?! Na zdjęciu uchwycona czubokaczka (Lophonetta specularioides).
Czubokaczki są bardzo hałaśliwe. Szczególnie często kwakanie można usłyszeć w okresie godowym i w trakcie obrony swojego terytorium. Samice tworzą wspólne stadka, nawet w czasie wysiadywania jaj. Gdy siedzą na jajach, nie wydają żadnych dźwięków, by nie zwabić drapieżnych ssaków i ptaków.
Kaczor wydaje szorstkie whorr i miękkie łiuu. Samica odzywa się szczekającym grruf i nosowym kłek-kłek. Wiadomo😅

Po odświeżeniu w hoteliku, jedyne co nam chodziło po głowie to dobre jedzenie. Niewiarygodne ale w szczycie sezonu turystycznego, w niedzielę większość restauracji w Punta Arenas jest zamknięta!😬
Ruszyliśmy zatem przed siebie i improwizowaliśmy na chybił trafił.

Ci co brzuchy mieli pełne wrócili grzecznie do hoteliku ale kilku miało jeszcze miejsce na jednego drineczka. No dwa…😜
Sala Shackletona z niebywale klimatycznym barem bezpowrotnie została przerobiona na jadalnię – jak to zobaczyłem to serce mi stanęło😩 Przynajmniej bar przeniesiono do przeszklonej oranżerii i tam zrobiło się całkiem przyjemnie. Zdrówko…🥂

Gdy ostatni wracali do hotelu ulice miasta były już puściutkie.

Punta Arenas w nocy.

Wcześnie rano zapakowaliśmy auta i na dobre opuściliśmy Punta Arenas. Przystanek w drodze na prom z reguły mamy jeden, chyba, że…

Zobaczymy je!

Strusie Ńandu (Rhea pennata) a dokładnie wysunięte najdalej na południe Ameryki Południowej ńandu plamiste. Strusie te są poligynandromiczne. Samce budują gniazdo – szorstkie zagłębienie w ziemi, które często pokryte jest wyschniętą trawą i korzonkami. Z większych grup społecznych wyodrębniają się haremy samic, które uczestniczą w kopulacji w pobliżu gniazd. Pojedyncze samice składają do 14 jaj, a gniazdo jednego samca może zawierać do 60 jaj. Jak to? Po kopulacji, jaja składane są w najbliższej okolicy a samiec stara się przetoczyć je wszystkie do gniazda! Jaja poza jego zasięgiem gniją i przyciągają muchy, które później są pokarmem dla nowo wyklutych piskląt. Jaja wysiadywane są tylko i wyłącznie przez samca przez około 40 dni. W tym czasie samiec jest agresywny wobec wszystkich intruzów zbliżających się do gniazda, nawet samic własnego gatunku czy ludzi. Po wylęgnięciu młode znajdują się pod wyłączną opieką samca przez okres 6 miesięcy. Potem pozostają w grupach, dopóki nie osiągną dojrzałości płciowej w wieku 3 lat. Co ciekawe – dieta strusi ńandu zawiera również ryby!

Standardowy przystanek z reguły odbywa się przy wraku parowca AMADEO.

Powstał w stoczni w Liverpoolu w 1884r na zamówienie Argentyńczyków. Osiem lat później został odkupiony przez „króla Patagonii – José Menéndeza, stając się pierwszym parowcem zarejestrowanym w Punta Arenas (Chile). Został ochrzczony imieniem „Amadeo” na pamiątkę króla Hiszpanii w latach 1870-1873 Amadeo I. W ten sposób wielki hiszpański właściciel ziemski José Menéndez zainaugurował zwyczaj chrzczenia wszystkich swoich statków literą „A” dla jego bardzo licznej floty: Alfonso, Alejandro, Antártico, Atlántico, Austral, Apolo, Arturo, Avilés, Andalucía, Alejandrino czy Araucano.
Łódź Menéndeza pływała po wodach Patagonii przez dziesięciolecia, a jej dumna litera „M” wymalowana białą farbą na kominie oznaczała okręt flagowy asturyjskiego właściciela ziemskiego.
Amadeo był używany głównie w regionalnym transporcie kabotażowym, łączącym Punta Arenas z resztą nadmorskich miast Patagonii i Ziemi Ognistej oraz w transporcie zwierząt, bel wełny, drewna, prowiantu i towarów z jednej estancji na drugą.
W 1932 roku, po czterdziestu latach nieprzerwanej służby, potomkowie José Menéndeza, za pośrednictwem Sociedad Anónima Ganadera y Comercial Menéndez-Behety, właściciela statku, zgodzili się osadzić go na mieliźnie na plaży przed dziś równie zrujnowaną estancja „San Gregorio” z przeznaczeniem na magazyn wełny, gdzie spoczywa do dziś.

Niestety statek ten zapisał się i na ciemniejszych stronach historii.
Udowodniono udział Amadeo w deportacji Indian Selk’nam. W lutym 1896 roku trzydziestu sześciu Selk’nam schwytanych przez pracowników estancji zostało zabranych na pokład parowca do Punta Arenas. 8 marca tego samego roku ten sam statek przetransportował grupę dziesięciu osób deportowanych z Bahía Inútil do misji salezjańskiej na wyspie Dawson: 3 mężczyzn, 2 kobiety oraz 5 chłopców i dziewczynek. Wreszcie w 1911 roku brał udział w przeniesieniu dwudziestu pięciu ocalałych indian z misji San Rafael na wyspie Dawson, których zabrano na misję Nuestra Señora de la Candelaria w Río Grande. Oczywiście o wszystkim musiał wiedzieć „król Patagonii”.
Niestety na misjach salezjańskich, które przypominały tedy przyszłe obozy koncentracyjne panowały fatalne warunki, które przyczyniły się do śmierci ponad tysiąca indian. W maju 1974 roku zmarła Ángela Loij – ostatnia pełnej krwi Selk’nam.

Kiedy wrak znikł za nami, otrząsnęliśmy się z tych przykrych faktów i wróciliśmy do teraźniejszości. Czekając na prom przy przeprawie przez Cieśninę Magellana wznieśliśmy toast ulubionym rumem w jakże osobliwych kieliszkach, których pełno było wyrzuconych przez morze na plaży.

No to…

… za powodzenie wyprawy!

Przeprawiając się przez cieśninę, przywitał nas osobliwy, magellański poseł. Cephalorhynchus commersonii czyli Tonin czarnogłowy

Ten widok oznacza jedno – pomyślnie dotarliśmy do domków nad Lago Blanco, gdzie zachody słońca należą do tych najpiękniejszych. Po rozpakowaniu wozów, większość ekipy pognała na ryby by zapewnić świeże pstrągi na tatara a Mariusz w krzaki na pierwszy fotograficzny zwiad.

Kolejnego dnia, zaraz po śniadaniu mieliśmy ruszyć nad osławioną Rio Grande. Po wynikach jakie miałem z pierwszą ekipą skóra aż na mnie cierpła. Gdy przyjechaliśmy nad rzekę przywitał nas taki widok. Tereny wokół to ogrodzone pastwiska a gauchos (południowoamerykańscy kowboje) regularnie patrolują tereny estancji najczęściej sprawdzając dziesiątki i setki kilometrów ogrodzeń i doglądają stad owiec i bydła.

Rio Grande nieciekawie wygląda tylko na pierwszy rzut oka. Czyta się ją świetnie. Rynny, wlewy, bystrza, pojedyncze głazy, podmyte skarpy i głębokie banie widoczne są jak na dłoni. Jest wszystko co tygrysy lubią najbardziej.

Lesiu zaczął skromnie – niewielkim tęczakiem, których w górnej Grande jest relatywnie niewiele.

Ja na dzień dobry zacząłem zacnie. Cóż za piękne ubarwienie!😍

Trocie do Rio Grande w miarę możliwości wracają wszystkie. Niestety we właściwe przynęty walą z takim impetem, że sporadycznie ale zdarza się, że któraś nie przeżywa. Nie wyobrażam sobie jednak by świadomie zabijać tak piękne ryby i to po trudzie jaki podjęły w celu rozmnożenia.

Poznane już dobrze miejscówki nie zawodzą. Rok temu w tym miejscu miałem dwie trocie w jednym podbieraku.

Jak widać mnie lubią🤓 No ale to nie środa!🤪

Jak zwykle, mimo początku sezonu ryby są już sparowane i często po braniu jednej ryby, branie drugiej jest kwestią kilku rzutów więcej. W tym przypadku poprzednia odprowadziła mi pod same nogi i niestety mnie zobaczyła. Gdy fala od umykającej torpedy się uspokoiła, przywaliła mi druga!

Ich powroty są zawistne! Mało która odpływa spokojniej.

Guanaco nad Rio Grande dobrze znają widok wędkarzy. Widać jak walczą w nich dwa odruchy – chęć ucieczki i ciekawość.

Trocie w Patagonii łowi się zupełnie inaczej niż u nas i zatrzymują się w zupełnie innych miejscach. Wiem, że to nieskromnie zabrzmi ale mam to rozkminione na tip top!😎

Pstrągi potokowe ustawiają się też w zupełnie innych miejscach niż przywykliśmy w Europie. Być może zdecydowanie większe trocie wędrowne je wyganiają, ale pstrągi potokowe, których w Grande jest mnóstwo nigdy nie stoją tam gdzie trocie.

Aura sprzyjała wynikom. Zachmurzone niebo i niewielki wiatr🫶 Najgorsza lampa i brak wiatru.

W końcu i Lesiu łowi swoją troć i to z bardzo trudnego miejsca – jedynego zwalonego w korycie drzewa, w które ryby zaraz po braniu próbują zawsze wjechać.

71-centymetrowy samczur troci wędrownej z Rio Grande

Oczywiście, jak wszystkie inne cało i zdrowo wrócił do rzeki.

To była moja czwarta troć tego dnia – wspomnę, że przyzwoicie ale bez szału.

Po wynikach z pierwszą grupą spodziewałem się więcej łososi królewskich i to znacznie większego kalibru. Kinguś trafił się Leszkowi.

Byłem w szoku bo tak małego chinooka w szacie godowej jeszcze nie widziałem. Samiczka ta na tarlisku będzie musiała znaleźć naprawdę napalonego desperata by dokonać tego po co wpłynęła tak wysoko w rzekę😅 Lubimy „petit” ale nie takie🤪

Mariusz nie wybrał się na ryby. Został przy domku focić dalej ptaki. Zatem tą aguję wielką (Geranoaetus melanoleucus) miałem całą tylko dla mojej migawki.

Samice tego gatunku są większe od samców.

Po sklejonych piórach przy dziobie i śladach krwi wnioskuję, że głodna nie była.

Krzysiu Giza sporo niżej w końcu też zapiął „coś niebylejakiego”.

Tak wygląda troć 77cm i prawdziwa radość wędkarza. Zacny kaban!👏

Kiedy my urzędowaliśmy na górze Rio Grande, para śmiałków uderzyła znacznie niżej, nieopodal granicy z Argentyną. Tego dnia do przejścia mieli 29km!

Ktoś chwyci się za głowę, ktoś pokręci z niedowierzaniem. Ale tylko Oni wiedzą jak bardzo warto było…

Sebastian Krawczyński z największą trocią złowioną przez nas w historii naszych wyjazdów do Patagonii i jednocześnie rekordem naszego klubu. Samiec 94cm!!!🏆🥇✨

69 mimo, że bardzo lubimy, nie prezentuje się już tak okazale😅

Marcin na pocieszenie złowił tak pięknie ubarwioną trotkę 60cm+

Skracanie drogi przez taki lasek nie było dobrym pomysłem.

Pomysł ten pasuje do przysłowia przypomnianego przez Białego w Mongolii „Kto chadza skrótami, ten w domu nie nocuje”. Na szczęście tak dramatycznie nie było…

… ale stopy Marcina wieczorem wyglądały tak:

Na pocieszenie jagnięcina przygotowana na sposób patagoński, czyli asado.

Dla Mariusza dzień był równie udany, co dla wędkujących. Migawką „złowił” m.in. takie cudaki:

Chruśniak magellański (Phrygilus patagonicus)

Chruśniak szarogłowy (Phrygilus gayi)

Czuprynek czubaty (Anairetes parulus), który w przeciwieństwie do chruśniaków odżywia się wyłącznie owadami.

Jeśli ktoś z Was myśli, że taka fotografia to tylko dobry sprzęt, właściwe nastawy i cykanie na rympał to jest w dużym błędzie. To wstawanie skoro świt na dobre światło, to nabywanie wiedzy w obyczajach i o siedliskach ptaków, w końcu tony cierpliwości i smartfon.
Smartfon? Tak! A na nim właściwe nagrania treli i nawoływań ptaszków, które w takiej Patagonii można odtworzyć zostawiając telefon przy patyczku i trzeba czekać. przy odrobinie szczęścia ciekawski samczyk albo zwabiona samiczka przyleci do zalotnika i padnie ofiarą ludzkiego podglądacza!

Czyż czarnobrody (Spinus barbatus)

Drozd falklandzki (Turdus falcklandii)

Spać kładliśmy się z myślami pierzasto-łuskowymi. To był dobry dzień. Mariusz z listy „ptaków do sfotografowania” wykreślał kolejne gatunki a my mogliśmy tego dnia wykreślić 14 troci, w tym rekordową!

Drugi dzień na Grande znów bez Mariusza, zatem ibisy maskowe (Theristicus melanopis) mojego autorstwa. Niezagrożony, choć w Peru został niemal doszczętnie wytępiony.

Poprawianie Grande nie musi się wiązać z gorszymi wynikami. Babka tam zawsze na dwoje wróży. Ten dzień należał wyraźnie do Lesia – to jeden z Jego srebrniaków.

Ja musiałem się zadowolić potokowcami.

Na pocieszenie najlepsze ciemne piwo świata – Yagan, od browaru Austral z Punta Arenas.

Kolejny pstrąg z przynętą właściwą.

I pstrąg Leszka.

Najmilsza chwila po samym braniu.

I kolejny. Z moich doświadczeń – wszystkie inne ryby, które nie mają tak wyraźnych czerwonych kropek z białymi obwódkami to po prostu wypasione w Atlantyku trocie.

Takie jak ta…

Albo ta…

Krzysiu po braku szczęścia i wiary rok wcześniej na Grande, w tym roku przekonywał się wielokrotnie o potencjale rzeki!

To też troć wędrowna – tyle, że Karolowa😊

Po udanym dniu wcześniejszym, ten darzył znacznie skromniej. Z pewnością świecące słońce nie pomagało w trociowych łowach.

Za to widoki były obłędne🤩

Zaintrygowany obecnością kingów w rzece Marcin (złowione knagi przez pierwszą grupę, wczorajszy kinguś Leszka i widziane łososie przy granicy argentyńskiej), tego dnia postanowił zbadać główne tarlisko chinooków w wypływającej z Lago Blanco Rio Blanco. Niestety – na kingi tam było jeszcze półtora miesiąca za wcześnie a jeden taki pstrąg był marnym pocieszeniem na tej jakże zainfekowanej glonem didymo rzece.

e

Choć spotkanie z kingiem miał – ale nie takie o jakim śnił 😅

Kolejnego dnia ruszyliśmy dalej na południe…

By znów razem stanąć na przełęczy Domu Zaginionych Chłopców. Razem go odkryliśmy i bije w nim cząstka obu naszych serc.

Leszka serducho należy do Ani ale wiem, że przynajmniej na samą myśl o tych miejscach szybciej bije🤝

Zaginieni chłopcy mimo siwizny i bóli strzykających tu i tam w tym miejscu jakby młodsi. Radośniejsi.

Witamy w domu…

Od dwunastu lat tu jeździmy. I gdybyśmy z jakiegoś straszliwego powodu mieli się ewakuować od świata to bez wątpliwości schronilibyśmy się w tym domku…

A w nim jak zwykle na nasze powitanie napalone w piecach. Po powitalnym drinku ciężko wyjść na ryby na ten patagoński wiatr.

No a gdy na stole pojawi się jeszcze takie cudo i karty…😆

Bywało, że musiałem stosować środki fizycznego przymusu by szulerów wygonić na ryby!😜

W końcu mając takie jezioro pod nosem to wręcz grzech, marnować czas na rozgrywki karciane. No ale zawsze tak było i jest dalej. Pewnie mi się łatwo tak pisze bo na brydża jestem za głupi😅

Ale jak renons może być lepszy od takiego dzieła boskiego jak źródlak?!🤔

Takie zdjęcie może pochodzić tylko z jednego łowiska – leśna zatoka Deseado. Miejsce, które zmaterializowało tyle ludzkich marzeń o wielkim pstrągu, że powinno znajdować się w Niebie a nie na Ziemi.

Muszkarz ze mnie marny ale na tym jeziorze rybkę na muchie umiem sobie złowić jak mało kto😅

3 kompletne belly boaty wraz  płetwami, które trzymam na bazie są do dyspozycji wszystkich – i warto z tego dobrodziejstwa korzystać.

Leszek na Ziemię Ognistą wrócił drugi raz – widać gilganie indianina pomogło🤓

Wierzcie bądź nie ale każda nasza tam wizyta to z reguły wynik około 100 takich pstrągów!

A dookoła pierwotna puszcza bukanowa.

Lesiu tylko wypuścił poprzednią rybę, rozwinął linkę i zaraz musiał do mnie wracać z kolejną😎

Spinningiści z brzegu nie mają tak zacnych wyników, chyba że naprawdę umieją łowić na „twitche”

Deszcz, który nas przemoczył na jeziorze w górach prószył zamieniony w śnieg. Na przełęczy ochłodziło się makabrycznie.

Środek patagońskiego lata.

Leszek na szczęście pomyślał za wczasu o rozgrzewce. DREWMAK – jak kiedyś będziecie mieli okazję skosztować to … nie zwlekajcie!😋

Śnieg na przełęczy ale gracze zadbali by w kominku, w domku grzał ogienek.

Mariusz przed południem, w lesie nad Deseado dopadł takiego ślicznego drzewołaźca (Pygarrhichas albogularis). Drzewołaziec, choć zwykle żeruje sam, regularnie widywany jest w stadach mieszanych z ostrogonkiem małym (Aphrastura spinicauda).

No i ostrogonek mały (Aphrastura spinicauda)

No i znacznie większa samica dzięcioła magellańskiego (Campephilus magellanicus). Co ciekawe, lęgi u tego gatunku odbywają się zwykle co 2 lata, co nie zdarza się u innych dzięciołów. W jednym lęgu składane są jedno lub dwa jaja. Pisklę wyklute jako drugie zawsze umiera z głodu.

Elenia białoczuba (Elaenia albiceps)

Mniszek ognistooki (Pyrope pyrope)

7km od domku z jeziora wypływa przecudna Rio Azopardo. Tak jak piękna tak kapryśna w tym roku bardzo.

Nad Azopardo bardzo często spotykamy rybaczki obrożne (Megaceryle torquata). Na zdjęciu jedna ze sprzedajnych samiczek tego gatunku. Sprzedajnych? Tak – samczyki tego gatunku załatwiają sobie przyzwolenie na kopulację przez obdarowanie samicy upolowaną przez siebie rybką!🤪
No cóż – my przynosimy kwiaty i butelki wina🤣

Kiedyś do tego miejsca wojsko nie dopuszczało wędkarzy. Jak zwykle za środki perswazji służyły butelczyny z alko. O ile na tym etapie wypraw jeszcze takimi dysponowaliśmy😂

Krzysiu Giza od poprzedniego roku marzył by tylko znaleźć się w tym miejscu i ponownie oddać się kaprysom tej jakże pięknej rzeki.

Tego dnia szczęście jednak postanowiło się uśmiechnąć nie do Krzysia a do Leszka. Nie jakaś wielka ale w takim miejscu ciesząca podwójnie.

Troć wędrowna z Rio Azopardo.

Lata tędy chodzimy a dopiero leśnik, który był w pierwszej tegorocznej grupie mi uświadomił co to. Jakoś nigdy się nie przypatrywałem – ot „bordowe kwiatki”. A to całe kobierce rosiczki!

Tuż przy wypływie Azopardo z Lago Fagnano swój rewir miała para torpedówek magellańskich (Tachyeres pteneres).

Leszek konsekwentnie się nie poddawał i co rusz coś wyciągał. Niestety większe ryby płynęły podczas pobytu pierwszej grupy. Teraz szły mniejsze. A podczas pobytu trzeciej grupy zaczął się ciąg kiżuczy, czyli łososi coho.

Sebek z niewielkim steelheadem.

Daleko mu było do zeszłorocznego rekordu – morskiego teczka 82cm.

Przy moście od rana stał camper Argentyńczyków, którzy od lat ryby wolą łowić po stronie chilijskiej niż choćby w Rio Grande – przyujściowym mieście po stronie Argentyny. Szczerze mówiąc nie miałem dobrego zdania o tej nacji, więc kopara mi opadła jak nasmażyli empanad z mielonym mięsem i poczęstowali każdego z nas. Oczywiście odwdzięczyliśmy się towarem, który wyjątkowo nam zbywał.
Nie, nie mam na myśli blach T-05 Igora Olejnika, które na tym jeziorze są najlepsze lecz piszę tu o… rumie🤪

Mam nadzieję, że jako 70-latek będę miał taką kondycję jak Krzysiu!👏

Leszek, podobnie jak ja w karty nie rżnął, skupił się na wędkowaniu.

Wszędzie gdzie rzucał, odnosił efekty.

To inna ryba.

Sebek też się łatwo nie poddawał. Ale trzeba przyznać, że i Fagnano i Azopardo w tym roku nie rozpieszczały. Każda ryba była naprawdę wychodzona i wypracowana.

My na rybach a Mariusz na ptakach. Tu „zdjęta” pasówka obrożna (Zonotrichia capensis australis)

Pustułka amerykańska (Falco sparverius)

Dobry kamuflaż przy ptasiej fotografii bywa nieoceniony. Ułatwia osiągnąć zamierzone efekty znacznie szybciej.

Mariusz najbardziej kocha fotografować siewki.
Tu sieweczka szarolica (Charadrius modestus)

No ale jeśli tak zapozuje skałotyran ciemnolicy (Muscisaxicola maclovianus) to zapomina o siewkach

Po takim dniu należy się wszystkim coś dobrego.
Makaron a’la Ewa – każdy kto go spróbuje przepada. Ma tylko jedną wadę – ilekolwiek by się go nie pochłonęło, będzie mało!🙃

Ileż cudnych historii pochodzi z tego domku i jego sąsiedztwa? Ile głupawki, beki? Ileż ryb pokazywanych tam na ekranach aparatów? Gier w karty i kości? Nie sposób podsumować…

🤓

Tatar z troci albo jeszcze lepiej źródlaka bądź teczaka to standardowa i wszechobecna przegryzką – do śniadania, kanapek w teren i do kolacji a także dla nocnych dojadaczy🙃

Najrzadziej obławiany przez nas brzeg jeziora.

Naturalne, kamienne rafki pod które wielokrotnie sprowadza się za blachą trocie.

Leszek w soim żywiole.

Myślę, że dobre wyniki poza wytrwałości, doświadczeniu i dobremu warsztatowi Leszek zawdzięczał i wędeczce sprezentowanej mu przez żonę Anię, a wcześniej zbudowanej w pracowni Krzysia Zielińskiego Fishing Art💪

No ale nie samymi rybami człowiek żyje. Czasem lepiej usiąść, pogapić się, pogadać. W końcu życie takie piękne…

Ujście Rio Alonso – rzeczki, która płynie 30m od naszego domku

Przejeżdżamy przez nią zawsze gdy zmierzamy na Azopardo.

Czy są w niej ryby?! Ba! Przekonał się o tym każdy, kto łowienia tam spróbował. Na czele z samym Piotrem Piskorskim, który przyjechał w tym roku z trzecią grupą i miał tam fenomenalne wyniki; choć niestety z ponad metrowym kingiem przegrał. No ale z lekkim, pstrągowym kijkiem szans nie miał od początku. Piękna przygoda!

Nie wiedzieć czemu funkcja furtiana otwierającego bramki przypadła najstarszemu z uczestników wyjazdu. Choć w sumie już Święty Benedykt chciał, żeby furtianem był „mądry starzec“, senes sapiens. Nie oznacza to na pewno kogoś kto poczuł się już jak emeryt. Jest oczywiście jasne, że wedle prawa furtianem powinien być ktoś o dojrzałości i powadze wieku, o pewnym autorytecie wzmocnionym widoczną maturitas — lecz chodzi tu zasadniczo o kogoś kto przekroczył pięćdziesiątkę, a nie koniecznie kogoś kto zmaga się z siódmym krzyżykiem na karku. Na dodatek ma być mądry (akurat tu nie wymaga się monastycznej roztropności-discretio, lecz po prostu mądrości-sapientia). Zatem – tak… Krzysiu do tego jest idealny👏

Ryb na szczęście łowiliśmy znacznie więcej niż widzicie w tej relacji. Po prostu nie mogłem być wszędzie a jako m.in. kucharz obowiązków mam mnóstwo. Co cieszyło, każde zamówienie przeze mnie ryb było sumiennie realizowane i w końcu wynagradzane. A że chłopaki z pierwszej grupy nauczyli mnie wędzić „na patykach”, odtąd wędzonych ryb na stole nie miało nam brakować.

Pilnowanie by żar nie zamienił się w żywy ogień to żmudna praca. A w Patagonii żmudna praca nie lubi bezduszności. Proces wędzenia to 2-3 godziny, zatem aż się prosi o odkorkowanie dobrego winka.

Efekt…

Podano do stołu🫡

Kolejny dzień i kolejne ryby

Tatar potrzebuje materiału.

Perkoz olbrzymi (Podiceps major). Ich parę nad Fagnano obserwujemy każdego roku a w tym roku miały gniazdo i wysiadywały jaja w ujściu przydomowej rzeczki.

Kilka tygodni wody i wiatru i ręce wyglądają jak papier ścierny.

Nie zawsze jest okazja, ale z taką grupą spokojnie mogłem zaprosić na kolację właścicieli tych ziem – dona Germana Genskowskiego z rodziną. W końcu bez ich pracy i poświęcenia nie moglibyśmy przeżyć tylu tak pięknych chwil.

Jedni z najkochańszych ludzi jakich znam🥰

Przed wylotem do Patagonii zaopatrzyłem się w packrafta Amundsen II od firmy Pinpack. Ten rewolucyjny pontonik, który zmieści się do każdego plecaka waży jedyne 3,5kg! Wiozłem go z zamiarem spłynięcia Rio Azopardo w celach rekonesansowych i w przyszłości być może „zbudowania” całej floty takich packraftów, jako że brzegi Azopardo są wyjątkowo trudne do przemierzania a 18km rzeki w wielu miejscach nie da się obłowić, chyba żeby właśnie spływać.

Niestety jedno miejsce na końcu tej prostej zaprzepaściło szanse na to przedsięwzięcie. Przeżyłem tam (ledwo) jedną najniebezpieczniejszych przygód moim życiu. Otóż skupiony w tym miejscu na cykaniu sobie fotek dronem na moment przestałem skupiać się na rzece i przyjąłem kilka fal, które doszczętnie wypełniły wodą pokład packrafta. Ten gwałtownie stracił sterowność a ja walczący o dopłynięcie do brzegu zgubiłem sterownik drona wraz z moim iphonem! Przerażony stratą miast skupić się na dotarciu do brzegu rozpaczliwie macałem pokład packrafta wypełnionego wodą. Sterownik z telefonem znalazłem i resztką sił, zdzierając skórę z palców od desperackiego łapania się krzaków w końcu się zatrzymałem. Dron w tym czasie zaczął świrować dostając złe wytyczne od zalanego sterownika. Koniec końców szczęśliwie wylądowałem dronem do ręki. Jednak sterownik w przeciwieństwie do telefonu nie przeżył.

I gdyby nie ta historia, niewykluczone, że packraftem popłynąłbym dalej mając przed sobą takie oto miejsce.
Nie wyglądało ono zbyt niebezpiecznie z tej perspektywy, jednak cały główny nurt z niebywałą siłą wbijał się w wielką skałę na środku rzeki, od której zawalisko kłód sięgało do przeciwnego brzegu. Gdybym packraftem nadział się na tą skałę albo kłody drzew to, że straciłbym pływadło wraz z przytroczonym plecakiem a w nim całym fotograficznym sprzętem byłoby moim najmniejszym zmartwieniem. Nurt nie pozwoliłby mi z tej przeszkody wyjść cało. Analizując sytuację, że jeśli udałoby mi się odpowiednio wcześniej odbić w lewo to powinno się udać wybrnąć z najgorszego.

Po zrobieniu tego zdjęcia, obchodząc brzegiem feralne miejsce na dole, dostrzegłem w kipieli odłamane resztki tego kamienia, które niczym brzytwy sterczały w pianie. Zatem nawet jakby udało mi się odbić w lewo, rozprułbym packrafta i kto wie co jeszcze. Gdy sobie zdałem z tego sprawę jak byłem blisko fuck-up’u zaczęła schodzić adrenalina, którą wstrzyknęła mi walka o drona i samo dopłynięcie do brzegu. Dostałem takiej telepki, że szok! Najadłem się tam stracha jak nie wiem. Ktoś kto na de mną czuwał tego dnia z pewnością spocił się nie mniej niż ja.

No i dobrze, że na rekonesans popłynąłem bez wędki, bo tej nie miałbym już napewno! Azo tak jak piękna, tego dnia wydała mi się wredna! Mam taką jedną ze swoich ex👻😵‍💫

Ale nie był to koniec moich przygód na packrafcie tego dnia. Po minięciu resztek starego mostu i męczącej czujności na poziomie ważki zaatakował mnie wielki samiec uchatki patagońskiej!!!😱

A przynajmniej tak mi się wydawało, gdy 200kg wąsaty stwór nagle wynurzył się tuż przed pontonem, a gdy zrobił gwałtowny zwrot, trzepnął płetwami o moją burtę! Drugi raz tego dnia prawie skończyłem zawałem! Bydle tak jak się pojawiło, tak znikło. Roztrzęsiony byłem jednak totalnie a wiatr już na brzegu raz po raz niósł moje przekleństwa, poprzeplatane bardziej kulturalnymi „Co ja tu w ogóle robię?!”😂 Sam sobie wydaję się bardzo zrównoważonym kolesiem ale te dwie przygody kompletnie mnie rozbiły. Po fakcie, znów analizując myślę, że foka ta po prostu się wynurzyła by zaczerpnąć powietrza mając pecha, że niemal tuż pode mną i wystraszyła się nie mniej ode mnie. Nie zmienia to faktu, że tamtego dnia jeszcze długo oczami wyobraźni widziałem ją jak odpływa z moją nogą w porwanych Simmsach👻

Mariusz w tym czasie pełen spokoju, opanowania, z niezagrożonymi obiema nogami w tym czasie cykał w ujściu Azo kolejne ptaszki.

Samica negrzyka patagońskiego (Lessonia rufa)

Strzyżyk śpiewny (Troglodytes aedon)

Wybitnie nocny ślepowron (Nycticorax nycticorax)

Trzęsiogon szaroboczny (Cinclodes oustaleti)

Na ukojenie moich nerwów, Lesiu wziął sprawy kolacji w swoje ręce i przerobił tatara, który powoli zaczął wychodzić nam bokiem😅

Ajjjjajajajjj🤤

Na jeziorze miał udany dzień

Z resztką nie tylko On.

Rio Alonso ostatnim rzutem obdarowało kilkoma fajnymi rybami i Marcina.

30m od domku

Kiedy emocje zeszły ja też ruszyłem na wieczornego ale jakoś nie miałem weny😅

Był to ostatni dzień nad Lago Fagnano. Mariusz dopstrykiwał kolejne gatunki, jak ten trębacz brązowy (Milvago chimango)

Czy wojak długosterny (Leistes loyca)

No i kto, jak nie my teraz będzie czochrał nową kotkę Germana? Wyjątkowy pieszczoch.

Droga powrotna przebiegła bez zakłóceń. Jedynie ten spęd nas nieco wstrzymał. Najważniejsze, że zdążyliśmy do La Luny przed zamknięciem!

Kiedy piszę te słowa, na Ziemi Ognistej zima i srogi mróz. Lago Fagnano z pewnością nie zamarznie (nigdy nie zamarza). Ciekawe czym obdarzy nas w przyszłym roku (?) Ekipa się zbiera. Jeśli któremuś z Was chodzi po głowie by samemu przeżyć podobną przygodę to śmiało piszcie przez zakładkę „kontakt”. Zapraszam.

A jeśli czasem macie wyrzuty sumienia, że pozwalacie wędkarstwu zbyt mocno wpływać na życie Wasze i Waszych rodzin to wrzućcie na luz.

Owszem – mam koleżankę, która ostatnio się rozwiodła i jakby to powiedzieć „wróciła do obiegu”. Tinder aż się grzeje! Podzieliła się ostatnio dość osobliwym spostrzeżeniem – „jeśli widzisz faceta, który na zdjęciu trzyma rybę albo wędkę albo w jakikolwiek sposób wnioskujesz, że wędkuje to jest to znajomość bez sensu. Z rybami babki nie wygrają a i na randkach też tylko by o rybach pierdolili. Takich palcem zawsze w lewo!👻” Rozumiem ją🤣

Choć biedna jeszcze nie wie, że są hobby niezwiązane z wędkowaniem, a z których uprawiania nie wychodzi się bez obłędu w oczach!👻

W wyprawie udział wzięli (od lewej):
Mariusz Aleksandrowicz, Krzysztof Giza, Sebastian Krawczyński, Karol Filip, Rafał Słowikowski, Janusz Przetacznik, Marcin Więckowski i Leszek Małek.

Tekst i opracowanie: Rafał Słowikowski
Zdjęcia: Mariusz Aleksandrowicz, Krzysztof Giza, Sebastian Krawczyński, Marcin Więckowski, Leszek Małek i Rafał Słowikowski.